Kilka lat temu przeczytałem, żeby każdej książce dawać szansę w postaci stu stron. Jeżeli do tego czasu mi się nie spodoba – można odłożyć. Dobrze, że z tej rady korzystam, bo w przeciwnym wypadku „Równoumagicznienie” szybko zniknęłoby z mojej półki aktualnie czytanych pozycji.
W 1987 równouprawnienie było tematem dość głośnym, co Pratchett wykorzystał. Jego trzecia z kolei powieść dziejąca się w Świecie Dysku mówi właśnie o równouprawnieniu kobiet. Zaczyna się narodzinami – teoretycznie ósmego syna ósmego syna (to nie pomyłka, napisałem to dwa razy). Praktycznie – rodzi się córka, czego w pierwszej chwili nie dostrzeżono. To spowodowało, że dziewczynka dostała już magiczną laskę, a ta zrobiła już swoje.
Akcja rozpoczyna się we wsi Ramptopy. Ta, jak każda szanująca się osada, ma swoją czarownicę – Babcię Weatherwax. Bierzę ona na naukę małą Esk, jednak ona, mimo sukcesów pod okiem przyszywanej babci, zdecydowanie bardziej interesuje się magią niż czarownictwem. W Świecie Dysku panuje niestety założenie, że mężczyźni to magowie, a kobiety to czarownice. I nic tego nie zmieni, nawet gdyby chciał. Esk to jednak nie zniechęca i – wraz z Babcią – wyruszają do Ankh-Morpork, by zapisać dziewczynkę do Niewidzialnego Uniwersytetu.
Mając niespełna 200 stron, „Równoumagicznienie” przez pierwszą połowę – nie ma co tu uwijać w bawełnę – nudzi. Dochodząc do sześćdziesiątej strony, miałem poważne obawy, czy skończę. Na szczęście wraz z wyruszeniem Esk do miasta, zaczyna robić się ciekawie, chociaż i tu nuda przebłyskuje gdzie nie gdzie.
Gdyby skrócić ją o jakieś trzydzieści, czterdzieści stron, byłaby to naprawdę dobra pozycja. W tej chwili – niestety – dłuży się, szczególnie na początku, a i później są fragmenty, które można by spokojnie skrócić. Niemniej styl i humor Pratchetta są jak najbardziej – i to chyba najważniejsze.
-
http://walkingfear.blogspot.com/ wmichael
-
Ewa